O ile wjazd na Kube byl bardzo prosty i calkiem przyjemny, to o wyjezdzie nie mozna tego powiedziec. Grzecznie ustawilysmy sie w kolejce do odprawy paszportowej. Gdy ujrzalysmy celniczke, z ktora przyjdzie nam sie zmierzyc, wiedzialysmy, ze tym razem nie pojdzie latwo a Pani na pewno nie powie nam "you're beautiful".
Na pierwszy ogien poszla Gosia. Pani celniczka prychnela z dezaprobata porownajac zdjecie paszportowe Gosi z Gosia "na żywo". Potem zaczela wypytywac co takiego Gosia robila w Cancun.
- Nie bylam w Cancun - tlumaczyla Gosia nie rozumiejacej angielskiego celniczce.
- Co w takim razie robilas dwa dni w Meksyku?
Nie bardzo wierzyla w to, ze po prostu mialysmy ochote zobaczyc Mexico City i chciala koniecznie poznac rozne szczegoly z zycia prywatnego Gosi.
Potem Ewa. Bylo jeszcze gorzej.
- Do you travel with HIM:)))? - zapytala celniczka pokazujac na znikajaca Gosie. Gdy Ewa potaknela, babsko znowu zaczelo domagac sie szczegolow z zycia Gosi, zeby sprawdzic czy sie naprawde znamy.
Ewa przeszla na hiszpanski zeby zalagodzic sytuacje, ale tylko ja zaostrzyla. Babsztyl chcial znac wszystkie szczegoly, nazwy hoteli, msca ktore odwiedzalysmy.
Najwyrazniej zostalysmy uznane ze przemytniczki (2 dni w Meksyku????). Użeranie sie z urzedniczka zajelo nam mnostwo czasu, ale i tak znalazlysmy chwilke na zakupy w strefie bezclowej:))))