Pięć lat minęło ( jak to się stało i kiedy?????) od naszej ostatniej wspólnej, dalekiej podróży. W międzyczasie zwiedziłam Tajlandię, Kambodżę i przemierzyłam z plecakiem Krym. Ewa była w Kolumbii, Nepalu oraz Indonezji. Możecie wierzyć lub nie, ale w ciagu ostatnich pięciu lat, nie udało nam się " zgrać" terminów. Dlatego gdy pewnego pięknego październikowego ranka dostałam od Ewy smsa o treści "planujesz w listopadzie jakieś wakacje"? bez wahania odpisałam "mogę planować"...
Opcji było co niemiara, warunek: kraj w którym mówi się po hiszpańsku, chcę poćwiczyć język. A więc Wenezuela, Ekwador, Argentyna, Chile, El Salvador....Ostatecznie padło na Gwatemalę, bo:
1. ponoć jest dość tania w porównaniu do innych krajów Ameryki Centralnej
2. to kraj bardzo różnorodny, plaże, wulkany, dżungla, ruiny Majów - dla każdego cos miłego.
Musiałyśmy jak zwykle odpowiadać na pytania w stylu: tak SAME jedziecie? Nie boicie się?
Podróżowanie na własną rękę zawsze niesie ze sobą element ryzyka. Ale nie dla nas zorganizowane wycieczki tudzież taplanie się w basenie z opcją all inclusive. Tak, boimy się : można złapać malarię, dengę oraz chikungunyę ( jak zachoruję na to ostatnie to nawet tego nie wymówię) Może nas ukąsić barba amarilla. Można dostać udaru słonecznego, nabawić się choroby wysokościowej, zostać okradzionym, mieć pecha i trafić na wybuch wulkanu albo niespodziewany huragan.
Z drugiej strony może mi cegłówka spaść na głowę podczas spaceru na Marszałkowskiej .
Mogę też na chuchać na zimne i w ogóle nie wychodzić z domu ( uwaga wg statystyk najwiecej wypadkow zdarza się w naszych mieszkaniach!!!)
A więc jaki wniosek? Jedziemy!!!!!!