Wczoraj sto razy upewniałyśmy się, o której godzinie odpływa pierwsza łódka do Livingston
- 6:30. Na pewno 6:30 - slyszalysmy zewsząd. O 6 rano wychodzimy z hotelu i spacerowym krokiem idziemy w stronę przystani. Chcemy być odrobinę wcześniej, żeby na spokojnie kupić bilety. 6:05 jesteśmy na miejscu. Mamy kupę czasu.
Hm...Okienko biletowe jeszcze zamknięte, ale pierwsza łódka wypełniona po brzegi
- Venga! Venga! - krzyczą i machają w naszą stronę - Spóźniłyście się!
Niewiele myśląc wrzucamy do środka plecaki i klapki i skaczemy w ślad za nimi. Trafiłyśmy na łódkę pełną gwatemalskich robotników, którzy ochoczo oddają nam swoje kamizelki ratunkowe ( jest to wielki ukłon z ich strony, bo za chwilę okazuje się że nie potrafią pływać ) i cykających sobie z nami fotki.
Widoki nieziemskie, ale też nieziemsko buja i to przy spokojnym morzu. Dobrze, że wczoraj zrezygnowałyśmy z rejsu, bo dziś bezpiecznie i w niecałe pół godziny docieramy na miejsce. Od razu kierujemy swoje kroki do poleconego przez wszystkich backpackerow Casa de la Iguana, gdzie wcześniej zarezerwowałyśmy sobie bungalow za jedyne 160 quetzali. Bungalow może i ładny, czego nie można powiedzieć o naszej plaży, bo praktycznie...jej nie ma. Na jej miejscu wyrósł plac budowy. Plaże w naszej okolicy są zaśmiecone i spacerują po nich świnie. Trzeba się ewakuować. Najpierw jednak śniadanko. Nareszcie jemy coś pysznego - Karaibskie tapado - rodzaj curry z rybą, krabem, krewetkami i malżami. To typowe danie tego regionu, choć tylko my pochłaniamy je o 7:30 rano... Kuchnia północy jest zdecydowanie smaczniejsza. Jeśli będziecie w Livingston koniecznie wpadajcie do Gaby - przemiła właścicielka i na dodatek świetnie gotuje.
Z pełnymi brzuchami określamy nasze cele:
1. Znaleźć inny nocleg
2.dostać się na własna rękę do 7 Altares - malowniczych wodospadow ukrytych w środku dżungli
Po drodze gdzieś źle skręcamy i nagle lądujemy w samym środku dziwnej ceremonii - mszy?* lokalnej społeczności zwanej Garifuna, będącej potomkami Indian Ameryki Południowej, afykanskich niewolników oraz Karaibów. Wygląda to mniej więcej tak:
Wszyscy ubrani są na biało i wyją kościelne pieśni do stojącego na klipie pomnika. Statua ma zawiązane oczy i ręce, na których dynda różaniec. Nie wiemy o co kaman, ale nikt nie zwraca na nas uwagi wiec spokojnie robimy zdjecia. Nagle zza roku wyrasta gruba pani, ktora rzuca we mnie kalarepą i krzyczy: Noooooooo
Uciekamy
Po drodze do 7 Altares znajdujemy hotel idealnie spełniający nasze skromne wymagania Hotel Salvador de Gaviota jest
A) TANI - tylko 80 quetzali za bungalow tj 10 dolcow, mega okazja
B) ma swoją plażę
C) jesteśmy jedynymi gośćmi ( czyt: nie ma tłumu pijanych backpackerow)
D) prowadzÄ… je lokalsi
Przeniesiemy się tu skoro świt, póki co idziemy pływać w wodospadach.
****** Przekopujemy internet - ale niestety nie wiadomo jakiego święta byłyśmy dziś świadkami. Mógł to być pogrzeb, msza, ceremonia uwalniania karmy.?????