Przyjeżdżając do Gwatemali nie miałyśmy sztywnego planu podróży,wiedziałyśmy mniej więcej co chcemy zobaczyć, ale byłyśmy i nadal jesteśmy otwarte na to, co się wydarzy. Coś opisywanego w przewodnikach jako "piękne” może nas rozczarować, zaś zabita dechami dziura tak zachwycić, że postanowimy w niej zostać dłużej.Plany są bez sensu, plany może pokrzyżować pogoda lub zagubiony przez linie lotnicze bagaż;)))
Sprawdzamy zatem prognozę - przez najbliższe dwa, trzy dni na północy kraju zapowiadają niemiłosiernie upały, potem ma lać. Jeżeli chcemy pojechać do dżungli zobaczyć Tikal, to tylko teraz. Ruiny Majów w strugach deszczu i piorunach raczej nie zyskają na atrakcyjności.
Najpierw jednak trzeba się wydostać z Livingston. Bukujemy łódkę do Rio Dulce - rejs "słodką rzeką" pośród dżungli trwa półtorej godziny i kosztuje 125 quetzali, ale mógłby kosztować i dwa razy tyle, bo to chyba najpiękniejsze miejsce, jakie do tej pory widziałyśmy w Gwatemali. Czuję się trochę jak na spływie Amazonką, a przynajmniej tak to wygląda w telewizji;)))
Na koniec podróży zimny prysznic w postaci gorącego, zakurzonego, głośnego miasta Rio Dulce. Upał niesamowity i to chyba on nas zaćmił, bo po raz pierwszy w naszej podróży dajemy się "okantować". Chcemy się dostać do Flores - małego miasteczka- wyspy, będącego bazą wypadową do Tikal. Pan w biurze agencji Fuente del Norte (ODRADZAMY UCIEKAĆ UCIEKAĆ ) wmawia nam, ze autobus 2 klasy jest przepełniony i ze możemy kupic bilety tylko na klasę pierwszą, o połowę droższe, ale podroz bedzie trwała godzinę krócej. No dobra...
Podroz oczywiście trwa tyle co normalnie, autobus to stary rzęch, a jakby tego było mało nie wysadza nas we Flores tylko w oddalonej o ok 2 km Santa Elena, z której jesteśmy zmuszone wziąć taksę ( iść z buta w 40 stopniowym upale, z plecakami, ktore każdego dnia w tajemniczy sposob stają się coraz cięższe - wątpliwa przyjemność)
Z pozytywów: znajdujemy super hostel o nazwie Aurora, z widokiem na jezioro i hamakami na dachu oraz tanim pokojem (130 quetzali) na pierwszy rzut oka wolnym od insektów- co w tej szerokości geograficznej stanowi prawdziwą rzadkość.
Pod samym nosem, na Maleconie czeka nasza kolacja - codziennie wieczorem rozstawiają się tutaj rodziny sprzedające gwatemalskie przysmaki - tamales, tacos, tostadas, posypane cukrem smażone banany z nadzieniem z fasoli oraz niezliczona ilość deserów. Wszystko to jemy i umieramy. Jutro pobudka o 4.