Lot wieczorem. Tradycyjnie mamy więc cały dzień, aby włóczyć się po Bogocie. Na dzisiaj miałyśmy zaplanowaną wizytę w Muzeum Botero, niestety jest wtorek....a więc zamknięte. Szczęście coś nam ostatnio nie dopisuje. Bogota - nie zachwyca, stara dzielnica Candelaria może i jest ładna, ale za dużo w niej przeróżnej maści żuli i wariatów aby w spokoju jej urok odkrywać. Gdzie się nie ruszymy, słyszymy z ust podejrzanych typów " es dendżer hir", tudzież mające zachęcić do wejścia do sklepu głośne "heeeej". Robimy pamiątkowe foty przy muralach i obserwujemy jak całe miasto szykuje się do Świąt - wszędzie choinki, bombki, renifery i styropian imitujący śnieg a to wszystko przy pięknej, słonecznej pogodzie.
No i oczywiście kawa - w przeciwieństwie do Gwatemalczyków, mieszkańcy Kolumbii wypijają ją litrami - dołączamy do nich i sączymy naszą Juan Valdez obok Centrum Kulturalnego Marqueza.
Wbrew naszym obawom, mimo strajków Lufthansy, na lotnisku jest spokojnie - żadnych wkurzonych czy pikietujących pasażerów w zasięgu wzroku. dosyć długo jesteśmy trzymane w niepewności, ale ostatecznie dostajemy się na pokład i lecimy do Frankfurtu. Z Niemiec drogą lądową czy powietrzną jakoś się już do Polski dostaniemy.