Jako znana w całej stolicy miłośniczka Sylwestra, brokatu, i tapirów marzyłam, aby nowy Rok spędzić gdzieś daleko, najchętniej z dala od cywilizacji, albo chociaż z utrudnionym dostępem do wifi;)
Każdy kto podróżuje, wie jak wyglądają ceny biletów lotniczych w okresie świątecznym, szczególnie tych kupowanych na ostatnią chwilę (uroki wolnego zawodu - zaplanować cokolwiek z wyprzedzeniem bardzo ciężko) Na szczęście w wyniku chwilowego przebłysku geniuszu / chwilowego podkreślę/ zaczęłam przeglądać oferty lotów czarterowych i bang znalazłam : Wietnam wylot za 5 dni, cena poniżej 2 tyś, lecę! (kusiło też Bali i Lombok, ale przegrało wraz z panującą tam teraz porą deszczową) Jeszcze szybki telefon do Maryśki czy ma ochotę / ma :) prosi tylko o 10 minut, żeby ogarnąć kogoś do opieki nad psem ( tak tym razem nie lecę z Ewką, z którą zazwyczaj piszę bloga i którą serdecznie pozdrawiam, gdyż obiecała śledzić nasze podboje/przeboje/ I will miss You Basinska!)
Więc totalny spontan. LECIMY, przewodnik czytamy w samolocie. Promesa wizowa załatwiona w amoku totalnym, bo na wyrobienie wizy w konsulacie już czasu nie starczy /Święta/. Nasz plan, a raczej jego brak to południowy Wietnam, bez pośpiechu, bez żadnych koszmarnych zorganizowanych wycieczek, bez agencji turystycznych i tego wszystkiego, co w Wietnamie czeka na każdym rogu.
Mamy troszku większy budżet niż dolar dziennie, więc na azjaexpress się nie zapowiada - choć mój plecak, w którym odkryłam sporej wielkości dziurę - 15 sic! letni Alpinus, z tak dożywotnią gwarancją, że w międzyczasie firma Alpinus przestała istnieć, mniej więcej dolara może obecnie być wart :) Gwarantuję, że przygody jakieś mnie znajdą, jak zwykle :) a jak nie to będziemy wrzucać ładne zdjęcia - byle nie za ładne pamiętając, że w Polsce zimno, śnieg i sejm i konstytucja i że mamy Jarka przepraszać, żeśmy mu Wawel blokowali. no tak więc zbyt pięknych zdjęć wrzucać serca nie mamy. Doceńcie.