Do Sajgonu jedziemy tzw.autobusem sypialnym. Maria nauczona doświadczeniem znieczula się winem i śpi jak suseł, moje znieczulenie w postaci "bia hoi" dziala zdecydowanie słabiej, więc przewracam się z boku na bok. Na miejsce docieramy o 5:20. W błędzie jest ten, kto myśli iż to miasto, jest wtedy pogrążone we śnie - ludzie w parku energicznie ćwiczą aerobik, "kawiarnie" serwują ciepłe i zimne napoje oraz zupę pho. Zaczynamy zatem nasz OSTATNI dzień w Wietnamie tak wcześnie jak lokalsi.
Zrzucamy bambetle w hotelu i łapiemy autobus nr 1 do chińskiej dzielnicy Cholon. Mamy totalny niedosyt pagod i świątyń ( jakoś je w naszej podróży omijałyśmy, więc teraz nadrabiamy za cały wyjazd ) Pagoda Phuoc An Ha, Quan An, Tam Son Hoi i wiele innych. Nie będę się silić na opisy w stylu Orzeszkowej, powiem tylko, że mega podoba nam się to, że w świątyniach jest tak..."normalnie" ( a to ktoś je obiad, a to przypałęta się jakiś pies) a równocześnie ma się poczucie odświętności, nabożności i skupienia.
Próbowałyśmy się jeszcze rozejrzeć po chińskim markecie Binh Tanh, ale zrezygnowałyśmy po jakichś 60 sekundach - za duży upał, hałas i ....sajgon nawet jak na Sajgon.
Przez pozostałą część dnia głównie JEMY i staramy się spróbować tych potraw, których jeszcze nie miałyśmy okazji skosztować. Życia nie starczy na tę wietnamską kuchnię.
Ps.
Czy Wietnam spełnił nasze oczekiwania??? W sumie nie miałyśmy wielkich (oprócz tego, żeby trochę wypocząć i oderwać się od rzeczywistości ) wyjazd był tak spontaniczny, nie nastawiałyśmy się na nic konkretnego, więc nie sposób było się rozczarować, wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że dzięki temu byłyśmy bardzo elastyczne i otwarte na to, co przynosił dany dzień. Poznałyśmy fantastycznych ludzi, zarówno innych podróżników jak i przemiłych Wietnamczyków. Właściwie wszędzie witano nas uśmiechem i ogromną życzliwością, niemiłe sytuacje można policzyć na palcach jednej ręki ( przymusowa łapówka dla policjantów, Pani w hotelu w Ben Tre, próbująca nam wmówić, ze ubrudziłyśmy ręcznik, tak że nie da się go doprać - leżało na nim mango, no comment, taksówkarz, który wiózł nas na lotnisko bardzo naokoło, - ledwo zdążyłyśmy na nasz lot powrotny, upierdliwi naganiacze na dworcach Oczywiście to kraj koszmarnie turystyczny, można nie wychodzić z hotelu i pozwalać się wozić z punktu A do punktu B, ale czy tak samo nie jest chociażby w sąsiedniej Tajlandii? Każde miejsce można próbować zwiedzać na własną rękę, poza utartymi szlakami, i próbować poznać jego prawdziwą energię. Ach no i dolar podrożał, więc nie jest już tak mega tanio;) Ale i tak tu przylećcie.