Wiedzialam, że wybralam dobrą wyspę już w porcie, gdzie wszyscy mieli na sobie naklejki Gili Trawangan lub Gili Air ( tutaj podobnie jak w Tajlandii stemplują człowieka, chyba żeby się podczas podróży nie zgubił, (nie cierpię tego, więc cieszę się, że naklejek na Gili Meno po prostu nie ma )
Co prawda moja łódka miała odpłynąć o 9, a juz zbliża się 10 i nawet nie zaczął się "boarding", bo tak to się tutaj fachowo nazywa ;) ale co tam Gili poczeka...
Hmm...no dobra, może i poczeka, ale zamiast obiecanej godziny trzydziestu minut podróz trwa ostatecznie prawie cztery godziny, poza tym muszę się "przesiąść" w Gili Tranwangan na małą łódeczkę - duże łodzie nie mogą cumować przy Meno - to akurat bardzo mi się podoba. Zero skuterów. Transport tylko pieszy-konny-rowerowy
W hostelu witają mnie jak starą znajomą i od razu zapraszają na wspólną kolację po drugiej stronie wyspy oraz doradzają snurkowanie na rafie naprzeciwko naszej miejscówki . Faktycznie blisko brzegu sporo żółwi, ale nic dziwnego zaraz obok jest "żółwie sanktuarium" - zwane też żółwim żłobkiem i żólwią wylęgarnią. Jako, że te zwierzęta są zagrożone wyginięciem, pewien zapaleniec stworzył miejsce, gdzie można maleństwa "odchować" bezpiecznie do 8 miesiąca ich życia, po czym wypuścić do morza. Wtedy mają bardzo duże szanse na przeżycie w dzisiejszych, niesprzyjających warunkach. Oczywiście sanktuarium odwiedzam, wpłacam symboliczną kwotę i życzę powodzenia w tej cudownej Inicjatywie ;)
To pierwszego dnia ;)
A drugiego ? snurkowania oczywiście ciąg dalszy - ( plaża to jeden wielki martwy koralowiec, trzeba pożyczyć buty do chodzenia po rafie, i zdecydowanie lepiej snurkować po południu, kiedy są mniejsze fale)
Poza tym postanawiam obejść wyspę dookoła, co ponoć powinno zająć godzinę, u mnie trwa znacznie dłużej, gdyż co chwila się zatrzymuję, a to popływać, a to podziwiać widoki rodem ze sfotoszopowanych katalogów biur podróży, a to na piwko w San Escobar (tak! Udało mi się znaleźć to legendarne miejsce, załączam zdjęcia na dowód)
Najbardziej jednak podoba mi się kiedy wchodzę w głąb wyspy, mało turystów się tam zapuszcza, a przecież jest i słone jezioro i ptasi rezerwat - to tak z atrakcji- ale co najważniejsze kilka tanich jadłodajni z cenami wielokrotnie niższymi niż przy plaży, gdzie jem m.in stek z tuńczyka za grosze. Wyspę zamieszkują głównie muzułmanie i przez szacunek dla nich lepiej nie paradować w bikini, tylko odziać się w coś bardziej zakrywającego wdzięki. Oglądam z dzieciakami indyjską (!!!)telenowelę i na migi rozmawiam z ich mamami, które próbują mi powiedzieć "beautiful Klara" - miło z ich strony ;) Im dalej od brzegu, tym lokalniej, i tak jak lubię.
Ps. Ach, w Eco Hostelu jest oczywiście wifi, co prawda tylko przy barze, ale jest, nie mam wymówki, trza coś czasem skrobnąć ;) i ogarniać w internetach jak się dostać na Pemuteran Bay na zachodzie, bo nikt z lokalesów na wyspie nie potrafi pomóc