W porcie wsiadam w pośpiechu na górny pokład mojej szybkiej łódki, zmierzającej do Amed. Widzę dwie młode Niemki, wiec zakładam, że na dolnym pokładzie nie ma już miejsca. Odbijamy od brzegu, nagle krzyczy do mnie jakiś lokales - członek załogi, żebym oddała mu cenne rzeczy, bo zmokną i pyta czemu "nie chce zejść na dół " Jak to nie chcę ???? Chcę!!! Jednak jest za późno :) nie zdążę się wygramolić po zewnętrznej drabince, gdyż już dość szybko zasuwamy, słyszę tylko:"trzymaj sie mocno" i "take care" i wtedy głowa lokalesa znika pod pokładem , a ja po kilku minutach widzę, że będzie grubo. Trzęsie to mało powiedziane, plecaki podskakują , ja podskakuję i po chwili jestem całkowicie przemoczona. I tak godzinkę oblewania przez fale połączone z chorobą morską . Nigdy wiecej ;) ps. Niemki zachwycone...
Amed to urocze miasteczko z wulkanicznymi, czarnymi jak smoła plażami. Od razu czuję, ze uciekłam odrobinę z turystycznego szlaku; lokales z łódki pyta gdzie nocuję, podaję mu nazwę guesthousu , a on mówi, że mieszka niedaleko, więc może mnie podwieść, . Na moje "how much?" wybucha śmiechem, "to po drodze " odpowiada, ale dla mnie to jednak nowość, że ktoś nie chce zarobić i jeszcze przeprasza, że musiałam czekać 10 minut, aż posprząta łódkę... Notabene spotykam go potem w drodze na plażę, na której można snurkować, i też mnie podwozi, ale zaproszenie do wspólnego oglądania zachodu słońca grzecznie i dyplomatycznie odrzucam . A później bez problemu łapię skutero - stopa do "domu"
Domem tym razem jest Cest bon cafe and homestay - ceny tez maleją - za dwuosobowy pokój z wypasionym tarasem I widokiem na morze place mniej niż 10 dolarów. Prowadzi go dwoch indonezejczyków - totalnych wariatow ;) piszą wiersze grają spiewaja;) aż żal będzie ruszać dalej ;)