Jestesmy w Meksyku!
11 - godzinny lot jak z bicza trzasnal. Rozkrecilysmy impreze na tyle samolotu. Nie mozemy ujawniac szczegolow. Zdradzimy tylko tyle, ze whisky saczone z ekipa z Zimbabwe i Niemiec smakowało wybornie.
Wielkie, duszne, zle oznakowane lotnisko. Wszyscy "turysci" rzucaja sie w strone taksowek, tubylcy spokojnie zmierzaja w strone metra. Co robimy? Jasne, ze wybieramy druga opcje ( koszt taksowki do centrum 200 pesos = 10 EURO, bilet do metra 2 pesos - tak, to nie pomyłka:) ) 20 minut, 2 przesiadki i jestesmy w samym centrum na placu Zocalo. Przy okazji obalamy mit, ze meksykanskie metro jest niebezpieczne. Wszyscy usmiechaja sie do nas i zagaduja. Moze wplyw ma na to fakt, ze jestesmy jednymi "białymi". Docieramy całe i zdrowe do hostelu Moneda, gdzie akurat jest ostatni wolny pokoj.
Corona na dachu hostelu na dobry sen.
A rankiem wyruszamy na podboj miasta.