Ale zesmy sie przed wyjazdem nasluchaly, ze odprawa paszportowa na Kubie trwa godzinami, wpuszcza Cie lub nie... Pan celnik po rzuceniu okiem na nasze dokumenty mowi kazdej z nas "you're beautiful" i otwiera pancerne drzwi ( ale nie gwarantujemy ze kazdemu pojdzie tak latwo)
Teraz tylko wymiana pieniedzy. Dla niezorientowanych - na Kubie sa w obiegu dwie waluty: peso convertible (CUC) - dla turystow i peso cubano (CUP) - dla lokalnych. 1 CUC = ok. 1 EURO = 25 CUP. Ceny dla turystow a dla lokalnych dzieli przepasc. Nic dziwnego skoro przecietny Kubanczyk zarabia 20 dolarow miesiecznie. Teoretycznie turysci nie znajda zbyt wielu miejsc gdzie mozna zaplacic lokalna waluta ale i tak postanowilysmy troche jej zdobyc.
Nasz pierwszy duzy wydatek taksowka z lotniska (20 CUC) ktora wiezie nas do zarezerwowanej wczesniej casa particular ( nie mozna wjechac na Kube bez wykupionego wczesniej 2 - dniowego noclegu w hotelu lub innym miejscu aprobowanym przez rzad) My wybieramy casa particular (pokoje wynajmowane przez kubanska rodzine) gdyz po pierwsze to tania opcja, po drugie mozna blizej poznac Kubanczykow i ich zwyczaje. Nasza Casa Iraida miesci sie w dzielnicy Vedado (dzielnica ambasad) a jej wlascicielka Iraida:) jest straszna gadula a z zawodu psychologiem. Dostajemy od niej mnostwo cennych wskazowek i wyruszamy w miasto.
Spacer La Rampa (glowna ulica dzielnicy) i pierwsza udana!!!!! proba zaplaty w lokalnych pieniadzach. Kupujemy po kawalku pizzy po 2 CUP (obliczamy ze to okolo 20 groszy:)). Potem lody w Copelli - ponoc najwiekszej lodziarni na swiecie obslugujacej dziennie 30 tys osob. Co prawda dostalysmy zupenie inne smaki niz zamawialysmy, ale chyba na Kubie tak to juz jest.
Idziemy na Malecon - slynna promenade, miejsce wieczornych spotkan Hawanczykow. Robi sie ciemno, w Havanie prawie w ogole nie ma latarni, wiec konczymy na mojito w przydroznym barze.