Dzisiaj zwiedzanie Havana Vieja - czyli starowki. Postanawiamy dojechac tam taksowka. Stare, pamietajace czasy rewolucji amerykanskie samochody pelniace funkcje taksowek dla lokalnej ludnosci teoretycznie nie maja prawa zabierac turystow. Nie bylybysmy jednak soba gdybysmy nie sprawdzily jak teoria ma sie do praktyki. Jedno machniecie reka i jedziemy!!!!!! Cala podroz wynosi nas jedynie 20 CUP(czyli lokalnej! waluty) za ta sama trase normalna taksowka musialybysmy zaplacic 5 CUC. Dla tych co nie ogarniaja roznicy;) placimy 2 zl zamiast 20:) i o trzymujemy dodatkowe atrakcje w postaci braku hamulcow (pan hamuje recznym) i co chwila dosiadajacych sie Kubanczykow.
Starowka Havany jest przerazajaco piekna. Przerazajaco dlatego, iz wiekszosc budynkow powinna juz dawno sie zawalic. Moglybysmy nia spacerowac bez konca, ale jest strasznie duszno, parno a znalezienie jakiegokolwiek sklepu z woda graniczy z cudem. Zacmione upalem wdajemy sie w rozmowe z mila, kubanska para, ktora obiecuje nas zaprowadzic do najblizszej kafejki internetowej. Jakie jest nasze zdziwienie, gdy ladujemy w jednym z najdrozszych barow w Havanie, a sluzaca bezinteresowna pomoca para juz prawie zamawia drinki na nasz rachunek. Grzecznie i z usmiechem przystepujemy do ewakuacji.
W ciagu dnia jeszcze pare osob probuje nas w podobny sposob naciagnac, ale juz jestesmy madrzejsze.
Dopada nas glod wiec tym razem wsiadamy do COCO TAXI (zolty motor z dwuosobowa naczepa sluzacy do przewozu turystow) i ze smiercia w oczach (tylko nasz kierowca ma kask) dojezdzamy do miejscowej "jadlodajni" poleconej przez Iraide, wlascicielke naszej casa particular. Gdybysmy nie dostaly dokladnego adresu w zyciu bysmy tego miejsca nie znalazly. Nawet przechodzac ulica trudno je dostrzec. Wchodzimy w podworko i ustawiamy sie w 50 metrowej kolejce. Chyba nikt ze stolujacych sie tam Havanczykow nie przypuszcza ze znamy hiszpanski, wiec wszyscy glosno komentuja nasze przybycie. Z kanaciapy wychodzi nawet kucharka zeby na wlasne oczy zobaczyc " te dwie Rosjanki" o ktorych wszyscy mowia. Po 30 minutach oczekiwania wreczamy pani kucharce 60 CUP (znowu lokalna waluta:)) a ona podaje nam przez kraty dwa kartonowe pudelka pelne ryzu z czarna fasola i Chuleta ( jakies mieso, nie wiemy co to bylo ale smakowalo swietnie)
Najedzone i szczesliwe zmierzamy do El Morro (twierdza obronna z ktorej roztacza sie piekny widok na cala Havane). Wracamy miejskim autobusem (1 CUP), w ktorym mimo wielkiego tloku wszyscy podryguja w rytmie glosnej muzyki a pan kierowca spiewa. Wieczor konczymy w naszym ulubionym barze, gdzie jako stale klientki tym razem dostajemy mojito "con mas amor que ayer" (" z wieksza dawka milosci niz wczoraj"czyli po prostu dwa razy mocniejsze)
Nie musimy dodawac ze nie konczymy na jeeeednym. Oj nieeee:)