Ladujemy w rozreklamowanym "turystycznym raju" pelnym hoteli i sklepow z jedzeniem, ktory z prawdziwa Kuba nie ma nic wspolnego. W tej czesci wyspy nie ma legalnie dzialajacych casas particular, gdyz drogie hotele musza zarabiac na panstwo. Slyszalysmy jednak, ze przy odrobinie szczescia mozna znalezc nielegalny nocleg wiec idziemy go szukac. Podpytujemy ludzi na ulicy i wypatrujemy czerwonych znaczkow na domach / kwatery prywatne tylko dla Kubanczykow. Bez problemu znajdujemy kilka takich miejsc, ale slyszymy ze sa wakacje, co bogatsi Kubanczycy przyjechali nad morze i nigdzie nie ma nic wolnego. Lazimy wiec od hotelu do hotelu, gdzie galy nam z orbit wychodza, gdy slyszymy ceny za dobe. W koncu ladujemy w chyba najtanszym z mozliwych hoteli/ dzieki fabian za namiary!!!!!!, ale i tak baaaardzo mocno nadwerezamy resztki naszego budzetu. Wisi nad nami widmo zywienia sie do konca pobytu "kaliente la pisa" (obrzydliwa pizza roznoszona na plazy).
Ale chwila! Przeciez ci przyjezdzajacy na wakacje Kubanczycy musza sie gdzies zywic. Przeprowadzamy sledztwo i trafiamy na swojskie, znane nam z Havany "cajitas" czyli bardzo dobre i bardzo tanie /platnosc w CUP/ jedzenie w kartonowych pudelkach.
PS. O kuchni kubanskiej rozpiszemy sie na spokojnie po powrocie, ale jak to mawiaja Kubanczycy jest bardzo urozmaicona. Jednego dnia ryz z fasola, drugiego zas fasola z ryzem.
Ps 2. Udaje nam sie wrzucic kilka zaleglych zdjec, ale tylko kilka bo internet baaaaaaaardzo wolny.