Lot do Bogoty mamy dopiero o godzinie 16,więc dzień spędzamy na tarasie Casa Amarilla obserwując wyrzucany przez wulkan Fuego pył wulkaniczny. Trochę nam się marzy być świadkiem jego wybuchu, ale pewnie wtedy utknęłybyśmy w Gwatemali na dobre albo przynajmniej na najbliższy miesiąc....
Wyściubiamy nosy z hostelu tylko na chwilę i oczywiście wpadamy prosto na Fredericka, ktory właśnie przyjechał do Antiguy i zmierza na śniadanie. My już jadłyśmy, idziemy więc wydać resztkę pieniędzy na targu, niespodziewanie zostało nam sporo quetzali....
Wiedziałyśmy, że w Bogocie lądujemy późno, musiałyśmy więc zarezerwować sobie w ciemno jakiś hostel. Jako, że Ewa już w stolicy Kolumbii była - wiemy, że stosunek jakości do ceny tutejszych hosteli pozostawia wiele do życzenia, Ewa nie chce wracać do żadnego z miejsc w których tutaj spała, niczego nie poleca ani dobrze nie wspomina.Przekopujemy internet i widzimy promocję na trivago, 40 procent zniżki w hostelu polecanym mocno na tripadvisor i w Lonely Planet, bierzemy!
Destino Nomada, bo taka nazwa tego przybytku, okazuje sie byc eklektycznie ( czytaj wieśniacko) urządzoną przestrzenią.Nawet by nam to nie przeszkadzało, gdyby pan na recepcji nie upierał się, że za taka niską cenę może nam dać tylko pokój z piętrowym łóżkiem o wielkości 5 m 2. Na nic zdają się tłumaczenia, że znalazłyśmy promocję, którą sam hotel ustalił, i że według niej miałyśmy mieszkać w fajniejszym pokoju. Poddajemy się, bo jesteśmy zmęczone, poza tym jest późno, Bogota nie zachęca do nocnych spacerów, a my mamy ochotę na Aguilę - kolumbijskie piwo.