Pierwszy stycznia to dzień, w którym należy się rozpieszczać. O dziwo, mimo powrotu z "Sylwestra" o godzinie czwartej nad ranem, zrywamy się już o dziewiątej, bez śladu kaca, świeżutkie i pełne energii. To chyba to morskie powietrze ;)
Pływamy w krystalicznie czystej wodzie na odludnej plaży Ong Lang ( extra! polecamy) a potem żegnamy się z właścicielami naszego hostelu. Tak przemiłych, otwartych i pomocnych Wietnamczyków jeszcze podczas swojej podróży nie spotkałyśmy. Jeśli kiedyś Was tu przywieje, wpadajcie koniecznie do Island Life Hostel. Niestety na kolejne dni są zabukowani, zamawiamy więc taksówkę i instalujemy się w centralnej części wyspy w hotelu Hiep Thoai ( też spoko, czysty ale bez jakiegoś wyjątkowego klimatu). Znajduje się on przy Long Beach - najdłuższej plaży na wyspie, która też nie robi na nas jakiegoś wielkiego wrażenia, ot takie zatłoczone Międzyzdroje tylko, jak wszystko tutaj :p, z palmami.
Dzień spędzamy włócząc się po mieście Duong Dong, integrując się z dzieciakami i zjadając nieprzyzwoite ilości owoców morza na Nocnym Markecie. Ponieważ nie należymy do osób, których życiowym celem jest wygląd skwarki, jutro zamierzamy wypożyczyć skuter i zwiedzić wyspę. Jest tu co oglądać.