Samolot ma lekkie opóźnienie, ale bezpiecznie docieramy do Da Lat wietnamską tanią linią Jetstar:)
Pierwsze moje skojarzenie - takie nasze polskie Zakopane;) położone 1500 metrów nad poziomem morza, wokół piękne góry, jeziora, wodospady, a samo miasteczko lekko kiczowate.
No i uwaga po raz pierwszy zakładamy nasze alladyny i dlugi rękaw, bo jest tu po prostu zimno :p Wiem, bluźnię, bo w Polsce poniżej zera, ale przeskok do 24 stopni po tropikach z jakich wróciłyśmy to lekki szok dla organizmu.
Pół dnia spędzamy szukając poczty, bo chcemy w końcu wysłać obiecane pocztówki ( nie wiem czy dojdą, ale dołączamy zdjęcia na dowód, że znaczki zostały zakupione i przyklejone!!!!) Drugie pół, łazimy po CRAZY HOUSE - surrealistycznym domu - hotelu stworzonym przez Dang Viet Nga, lokalną artystkę. Chyba najlepszy opis na jaki trafiłam to "jakby Gaudi spotkał Tolkiena i nażarli się kwasu" - coś w tym jest, dom jest przedziwny, mnóstwo kiczu, dziwnych mostów,zakamarków, plątanina, mieszanina, na pograniczu snu i dziecięcej wyobraźni, ale o dziwo na żywo robi niezwykłe wrażenie ( oglądam zdjęcia w internecie inie do końca mnie to przekonuje, ale stoję na krętym moście nad przepaścią z widokiem na całe Da Lat i cieszę się jak głupek )
Wieczorem tradycyjnie night market i owoce morza oraz tzw wietnamska pizza na delikatnym papierze ryżowym. Nastawiłyśmy się na jakąś imprezę i integrację, ale wszystkie knajpy wieczorem przeraźliwie puste. Trudno - dzięki temu istnieje szansa, że wstaniemy wcześnie i zwiedzimy na skuterze okolice