Dzień wielkiego nierobienia trwa do godziny 13 - "nierobienie" to pływanie w basenie naprzemiennie ze snurkowaniem w morzu. Niespodziewanie okazuje się, że mogę mieć transport na południe kraju, tylko trzeba się szybko spakować i wskakiwać do samochodu - kalkuluje to w głowie, wygodny transport jest na wagę złota. Wrzucam rzeczy do plecaka (jak sie potem okaże, zapomniałam tylko kostiumu kąpielowego w poszukiwaniu którego zeszłam sporo galerii handlowych ) i ruszamy. Trasa z Pemuteran do Sanur (bo tam zmierzam ) to bite cztery godziny, ale na moje szczęście wybieramy drogę przez górskie miasteczko Munduk, które na maksa chciałam zobaczyć, tylko doba za krótka. Jest pięknie, kręto, stromo, w dole jeziora a po drodze liczne punkty widokowe i tarasy ryżowe.
W Sanur bukuje pierwszy lepszy nocleg blisko portu, gdyż postanowiłam odkryć kolejny "ponoć raj " czyli wyspy Nusa Lembongan i Nusa Ceningan , maleńkie wysepki słynące z hodowli alg morskich.
Sanur ponoć tez ma fajny klimat i ładne plaże ale Makdonald i Kfc przy wjeździe do miasta wystarczająco mnie zniechęciły do głębszej eksploracji ;)