Rano docieram do portu w Sanur - oczywiście ceny z kosmosu, w końcu udaje mi sie złapać jakąś łódkę za 200 tyś co w szczycie sezonu jeszcze nie jest masakrą. Kamizelki ratunkowej na niej nie uświadczysz, ale stwierdzam, że morze jest spokojne a złego diabli nie biorą ; poza tym podróż tylko 30 minut .Phi ;) Wysiadam w Mushroom Bay a potem zatrzymuje jakiegoś lokalesa na skuterku i proszę o podwózkę, wybrałam nocleg na mniej obleganej Nusa Ceningan - i czeka mnie jeszcze przeprawa przez żółty most łączący obie wyspy.
Nusa Ceningan można podobno obejść na piechotę, ja wybieram się do, moim zdaniem, najciekawszych miejsc - Blue Lagoon oraz Secret Place i Secret Beach - może już nie tak tajnych i sekretnych, ale ludzi nadal jak na lekarstwo. Znowu nieprawdopodobnie pięknie widoki. Po południu odwiedzam też sąsiędnią Nusa Lembongan, ale wolę "moją"wyspę. Mieszkam w Ceningan Inn u mega przyjaznej indonezyjskiej rodzinki, która przeprasza mnie, że dziś na wyspie jest głośno, ale wszyscy szykują się do jutrzejszej ceremonii. Ceremonii ??? Oczy już mi się świecą, bo oczywiście MUSZĘ w tym jakoś uczestniczyć.
Faktycznie do godziny 23 nie da się spać bo odprawiają jakieś modły, które słychać w głośnikach ustawionych na całej wyspie. Jednym słowem wyją mi do snu